Obiecałem Wam jakiś czas temu, że opiszę jak wyglądał mój trening do maratonu Warszawskiego. W trakcie przygotowań nie lubię się na ten temat rozpisywać, bo mam zwyczajową „spinę” i stresuję się, że jak coś nie pójdzie to wtedy będzie nieprzyjemnie. Wolę chodzić swoimi drogami i słuchać swojego organizmu. W moim treningu wiele się zmieniło, zacząłem biegać przede wszystkim mniej. Praca w sprzedaży na cały etat, prowadzenie zawodników ŚlęzakTeam, do tego prowadzenie indywidualnych treningów, obowiązki domowe, no i moje trening sprawiają, że nie jestem w stanie zregenerować się tak jak bym tego sobie życzył. Dlatego rozumiem Was i wiem jak bardzo ważne jest wykorzystanie każdej minuty w odpowiedni sposób.

Kiedy zacząłem

Spoglądam w swój dzienniczek i widzę 4.07.2016 – początek treningów. 12km + zajęcia na crossficie. Przez cały lipiec postanowiłem sobie, że będę regularnie, 2 razy w tygodniu, uczęszczał na zorganizowane zajęcia, aby się zmotywować i wzmocnić całe ciało. To był dobry ruch! Do tego 2 razy w tygodniu robiłem stabilizację i planka, które polecam Wam abyście nie mieli problemu z kolką, kłuciem w brzuchu i podobnymi historiami.

Pierwszy tydzień

To nic szczególnego. Rytmy i podbiegi, spokojne biegi, z których uzbierało się 111 kilometrów. Jedyny akcent jaki wykonałem to 2x4km po 4:00 + 1km na maksa (3:31) + 2x200m po 36 sek. Z perspektywy czasu jak na to patrzę to jestem w szoku, że pobiegłem ten maraton w takim czasie jak sobie zakładałem. No nic – pierwszy tydzień nie był jakiś miażdżąco ciężki, choć w notatkach mam zapisane że „umarłem”. W końcu to był dopiero pierwszy tydzień biegania.

Trening do maratonu – drugi tydzień

Poniedziałek zawsze wolny! Taką miałem zasadę, której trzymałem się przez cały czas przygotowań. We wtorek jak zwykle podbiegi – 8x200m, czyli dość długo i szybko. Środa minęła pod znakiem 12×300, przerwa, 200. Biegałem w graniach 58-1:00, czyli znowu niezbyt szybko. Czwartek odpoczynek, a w piątek 6x1km + 1×500 – kilometrówki znowu nie za szybkie, blisko prędkości maratonu, ale w trudach. W sobotę miałem lekki rozruch, bo w niedziele zdecydowałem się na Kontrolną Trzydziestkę organizowaną przez Pro-Run. Ku zaskoczeniu 1:58:03 i 3 miejsce Open. Bieg zaliczyłem na jednym żelu, co energetycznie dość mocno odczułem, bo na ostatniej pętli zabrakło mi prądu i stoczyłem nie lada walkę, aby utrzymać to trzecie miejsce. 98.22 kilometrów.

Trzeci tydzień

Poniedziałek wolny, wtorek luźne rozbieganie, a w środę 10×200 podbieg, czyli początek bez historii. W czwartek miałem dość fajną jazdę, bo robiłem 20×400 p200. Napiszę Wam nawet poszczególne czasy tego mojego hasania: 1:20, 1:23, 1:23, 1:24, 1:23, 1:22, 1:21, 1:22, 1:23, 1:21, 1:20, 1:23, 1:21, 1:22, 1:24, 1:23, 1:22, 1:20, 1:20, 1:16 – po treningu mówiłem sobie… cholera dlaczego? Pod prysznicem była już jednak radość. Piątek – tylko 10km spokojnie, a w sobotę deser 11x1km i poszczególne czasy: 3:44, 3:43, 3:34, 3:42, 3:37, 3:40, 3:38, 3:41, 3:39, 3:39, ostatni wycisnąłem 3:24. W niedziele na dobitkę 26km na mega ciężkich nogach. Dystans: 101 kilometrów

biegi-trzebnica

Czwarty tydzień

Trening do maratonu to pewna konsekwencja i upór, dlatego poniedziałek znowu był wolny. Wtorek to podbiegi – nawet po 300 metrów. Środa 15km luźno, w czwartek natomiast 8km biegu ciągłego po 3:45/km + 8x200m – przerwa – 100m trucht. W piątek spokojne 10km i w niedziele 9x1km znowu nie za szybko, pocisnąłem 28km spokojnie. Razem wyszło 119km, czyli mój maksymalny dystans w tygodniu.

Piąty tydzień

To miał być trudny tydzień, bo na koniec tygodnia miałem znowu biegać Kontrolną Trzydziestkę na wałach we Wrocławiu. We wtorek rozbieganie z rytmami. W środę 16×300 – przerwa – 200m, trochę szybciej niż ostatnio, ale dalej jestem „mułem bagiennym”. Na dobitkę po środzie zrobiłem sobie podbiegi – w piątek 11km spokojnie, a w sobotę 2x6x800 metrów – przerwa –  400m trucht. Wyszło tak: pierwsza seria: 2:44, 2:45, 2:47, 2:44, 2:48, 2:47 druga seria: 2:40, 2:38, 2:36, 2:41, 2:42, 2:37. Na następny dzień pojechałem zrobić trzydziestkę. Wyszło tak: 4:00, 4:01, 3;57, 4:03, 3:59, 3:53, 3:59, 3:56, 3:57, 3:54, 3:59, 3:59, 4:02,4:01, 3:59, 3:53, 3:48, 3:52, 3:51, 3:48, 3:51, 3:49, 3:48, 3:54, 3:52, 3:53, 3:44, 3:44, 3:40. Byłem w sumie pod wrażeniem, bo pobiegłem 1:53 po 5 tygodniach treningu –  było to w sumie 5 minut szybciej niż ostatnio. Do tego panował duży upał, ale tym razem wziąłem dwa żele i nie miałem żadnej dziury energetycznej. Trening do maratonu szedł w dobrą stronę, a kilometraż wyniósł 119 kilometrów.

Szósty tydzień

Kolejny tydzień był, mogę powiedzieć, regeneracyjny. Zaczynałem wakacje i w sumie jakiś odpoczynek po zeszłotygodniowym zapierdzielaniu był potrzebny. Wtorek i środa to luźne wybiegania. W czwartek zrobiłem 8x300m podbieg, a w piątek pierwszy akcent 2x8x500 – przerwa -300m trucht. Poszło bardzo dobrze, forma rośnie. Sobota to luźne 15km, a w niedziele zaliczyłem 32km po Mazurskich wzgórzach. Miałem przyspieszyć do tempa maratońskiego, ale nie dałem rady, górki były za ciężkie. Do tego biegałem rano po takich zadupiach, że nie było na drodze nawet żywego ducha, miałem lekko duszę na ramieniu, ale dałem radę. Zaliczone 113 kilometrów.

To pierwsze część moich przygotowań. Bądźcie czujni bo już niedługo druga część.