Tak naprawdę nie wiem od czego zacząć! Mam ochotę podzielić się z Wami wszystkim, gdyż w zasadzie nikt nie wiedział, że mam zamiar wziąć udział w Amsterdam Maraton. Całe przygotowania, cały wyjazd był owiany tajemnicą. Nie chciałem wywierać na siebie presji i nie chciałem kalkulować. Nie potrafię jeszcze sobie z tym radzić, dlatego zmianę trenera oraz wszystkie biegi utrzymywałem w dużej tajemnicy. Zmiana trenera na Wojtka Kopeć była dobrym wyborem. Zaowocowała już w Krynicy na 10km (32:06). Wszyscy jeszcze wtedy nie wiedzieli co pokaże później. Od samego początku, gdy zacząłem pracę z Wojtkiem mieliśmy jeden cel – maraton! 2 część relacji z Amsterdam Maraton.

O starcie wiedział trener, moja żona, rodzice, mój fizjoterapeuta Łukasz Pawik i bardzo wąskie grono znajomych max 5-7 osób. To było moim dodatkowym motywatorem i sprawiało, że nie musiałem się w ogóle stresować. Na swoich Facebooku odpuściłem wszystkie posty związane z treningiem tak żeby nikt się niczego nie domyślał. Chciałem przeżyć te przygotowania po swojemu, bez napięcia i nastawienia się na jakikolwiek wynik. Wiedziałem, że nie ma co kalkulować i niepotrzebnie się nakręcać.

Do Amsterdamu wyjechałem w sobotę o godzinie 1:00. Wpierw do Berlina, aby o 7:00 wylecieć do Amsterdamu. Na miejscu byliśmy o godzinie 10:00. Zmęczeni i śpiący. Położyłem się i chciałem pospać, ale nie mogłem. 15 min drzemki i 2h leżenia. Później delikatny rozruch (5km) i moje samopoczucie było bardzo dobre. Następnie obiad w postaci porcji makaronu i sałaty. O 16 pojechałem po numer startowy.

IMG_6529

Targi w Amsterdamie to temat na osobny wpis. Wiele rzeczy jest u nas w Polsce, ale trochę brakuje naszym rodzimym maratonom do tego co prezentują te w Europie. Numery poszły sprawnie i można było zwiedzać expo. Do hotelu wróciliśmy około 19:30. Czułem się bardzo zmęczony, gdyż porządnie nie spałem od co najmniej 36 godzin. Wpierw jazda samochodem, potem lot do tego dojazdy komunikacją to wszystko nieźle mnie zmęczyło. O 20:00 byłem już w łóżku i tak spałem do 6:00. Miałem w sobie jakiś wewnętrzny spokój, a przy tym byłem tak zmęczony, że nie chciałem o tym myśleć.

Rano wszystko odbyło się zgodnie z planem i o 8:40 byliśmy na stadionie. Nie robiłem przesadnej rozgrzewki: 2km truchtu z narastającą prędkością i później już tylko czekanie na stadionie przez 20 minut na strzał startera. Wejście do stref to prawdziwa kultura i dobre zorganizowanie. Punktualnie o 9:30 ruszyliśmy. Zawodnicy z Kenii od razu ruszyli do przodu, jak z procy. Bardzo szybko oddalali się od reszty. Nie wiedziałem z kim mam biec i jak się ustawić. Tak więc początkowo biegłem trochę na czuja szarpiąc tempo. Nie mogłem się zgrać z żadna grupą. Dużo biegaczy wyprzedzało mnie i trochę mnie to denerwowało, ale wiedziałem, że spokojny początek może zaowocować szybką końcówką. Pierwsze 5km zrobiłem w 18:44. Biegło mi się naprawdę dobrze. Pogoda była idealna: bez wiatru, 8 stopni i lekki deszczyk. Naprawdę żyć nie umierać. Przede mną były prawdziwe tłumy. Na 4 kilometrze przebiegaliśmy przez środek Muzeum Narodowego Holandii. Ludzie siedzieli w kawiarni, zwiedzali a tam właśnie trwał bieg – coś niesamowitego i wyróżniającego.

Następną piątkę pokonałem w czasie 18:45, czyli 37:29 na 10km. Trzymałem tempo z treningów i czułem się dobrze. Kibice szaleli. Mimo deszczu wyszli tłumnie na ulice. Wszyscy uderzali specjalnymi mapami, które były złożone, by dawać ogłuszające dźwięki. Podobało mi się to i dodawało otuchy do biegu. I tutaj zaczynaliśmy wybiegać z miasta i udawać się na nudną część trasy wiodącą wzdłuż rzeki Amstel. A tam punkty kibicowania i zwykli ludzie, którzy wyszli z domów. 15km pokonałem w czasie 56:28, czyli 18:59 na kolejnych 5km. Miałem jakąś 4-osobową grupę i jej się trzymałem. Chowałem się za dużym Holendrem, który miał około 190cm. Co wtedy myślałem? Wyobrażałem sobie ścieżki z Wrocławia i Oborniki Śląskich. Myślałem o Kuraszkowie, Prusicach, Goli itp. Biegłem bardzo skupiony i nie myślałem o tym co mnie otacza. Moja grupka trzymała się razem. Współpracowaliśmy i staraliśmy się dyktować równe tempo. Na razie nie miałem kryzysów, choć po zeszłorocznym maratonie bałem się, że to zaraz nastąpi.

IMG_6554

Niestety na 16km moja grupa powoli się rozsypała. Biegacze, którzy deklarowali bieg na 2:40 zaczynali zostawać. Zastanawiałem się co mam robić, zostać czy zacząć walkę samemu. Postanowiłem zaryzykować. Wyznaczyłem sobie osobę, do której chciałem dobiec. Na 19km dogoniłem Hiszpana i trzymałem się jego pleców. Coś do mnie krzyczał, ale nic nie zrozumiałem. Biegłem dalej i znowu wracałem myślami do Obornik. Minąłem 20km z czasem 1:15:38 (5km – 19:10). Było naprawdę monotonie, ale już zaczynałem wracać w stronę centrum. Nie myślałem o zmęczeniu i biegłem dalej. Zacząłem czuć się pewniej i mijałem kolejnych zawodników. Moja pewność siebie rosła. Półmaraton pokonałem w czasie 1:19:43. Pomyślałem sobie, że jest szansa na złamanie 2:40. Wszyscy, którzy wyprzedzili mnie na początku zaczynają biec wolniej. Rolę się odwracają.

Melduję się na 25km z czasem 1:34:14 (18:36). Myślę sobie, że kolejna piątka poszła bardzo dobrze. Dodatkowo była to najszybsza piątka w moim wykonaniu. Powoli zbliżamy się do dzielnicy handlowej. Kibice szaleją, ludzie odczytują imiona z numeru startowego i krzyczą „Pieter” go, go, go. Jest to naprawdę motywujące. Ale tak naprawdę Maraton podobno zaczyna się po 30 kilometrze, dlatego już teraz zapraszam Was do przeczytania drugiej części relacji. Tam dopiero zacznie się prawdziwy bieg, walka, pot i łzy.

2 część relacji z Amsterdam Maraton.