Mam nadzieję, że czytaliście już tekst o tym, jak udało mi się pobiec Życiową Dychę w ramach Festiwalu Biegów w Krynicy Zdroju w czasie 32:07. Jeśli nie, to zachęcam do lektury. Ten bieg odbył się  w sobotę. Tego dnia także, razem z moją żoną Klaudią, wziąłem udział w mini maratonie czyli biegu na dystansie 1/10 maratonu. Dla Niej był to pierwszy bieg i jestem bardzo dumny, że udało jej się pokonać cały dystans bez zatrzymania. To wielki sukces, z którego się bardzo cieszę. Towarzyszyłem Klaudii cały czas na trasie, dopingując ją i pełniąc rolę supportu. Po biegu wróciliśmy do hotelu około 23:00 i poszliśmy spać, bo w niedzielę trzeba było rano wstać na półmaraton.

Pobudka o 6:00. Szybka toaleta i śniadanie – bułka z dżemem i dwa banany. Potem analizowałem trasę półmaratonu i chwilę myślałem o taktyce, o której rozmawiałem z moim trenerem, Wojtkiem Kopeć. Miałem pobiec 7 km dość szybko, później trzymać tempo pod górę przez kolejne 10 km i, jeśli dam radę, przyspieszyć na ostatnich 4 km. Po 30 minutach postanowiłem, że jeszcze się położę i spałem do 7:45. Chyba trochę za długo, bo gdy zadzwonił budzik poczułem, że mało czasu pozostało do startu. Szybko się przebrałem i poleciałem na rozgrzewkę. Pod hotelem nie miałem jak jej zrobić, więc zbiegłem trochę niżej, później miałem wbiec z powrotem. Wróciłem po dwóch spokojnych kilometrach, była już 8:12, więc miałem już wizję spóźnienia, a jeszcze musiałem skorzystać z toalety. Wszystko musiałem już robić na szybko. Przebrałem się i o 8:22 wypadłem z hotelu. Musiałem pokonać około kilometra, na szczęście z górki. Dobiegłem do bramy startowej 3 minuty przed startem i z zadowoleniem pomyślałem: „Udało się, zdążyłem”. Jeszcze tylko lekkie przepychanie, bo już wszyscy byli ustawieni i można było czekać na wystrzał startera.

START

Kenijczycy lecą jak wystrzeleni z procy, za nimi mniejsze grupki i kolejni zawodnicy. Ja mam w głowie wykonanie planu i nie zamierzam się spinać ani robić nieprzemyślanych kroków. Przez pierwsze 6,5 kilometra biegniemy po trasie Życiowej Dychy, w której wczoraj startowałem. Pierwsze kilometry: 3:46, 3:37, 3:45, 3:41, 3:42 – piątka w 18:34. Biegnę trasą, którą wczoraj pokonywałem w tempie 3:00 – 3:10 i zastanawiam się, jak ja tego dokonałem. Po prostu nie wiem. Fala hejtu, jaka przetoczyła się przez Facebooka po moim wpisie, była ogromna. Do tego stopnia, że usuwałem komentarze! Polecam niektórym osobom maść na ból dupy oraz to, by same założyły buty i tak pobiegły. Ja osobiście, biegnąc półmaraton, zastanawiałem się jak to się stało, że dzień wcześniej byłem w stanie tak zapierdzielać. Analizowałem każdy zakręt, każdy zbieg i podbieg (mimo, że jest z górki są odcinki, gdzie trasa się wznosi) i myślałem „Ślęzak, nie wiem, jak ty to zrobiłeś”. Po prostu był to mój dzień!

Ok, pierwsza piątka bez historii na półmaratonie. Biegnę sam. Przede mną grupka czterech facetów. Nie wiem, ile biegną, bo trasa dopiero będzie się rozdzielać na półmaraton i maraton. Do grupy tracę jakieś 150 m i nie bardzo chcę ją gonić ze względu na założenia taktyczne.

Kolejne kilometry: 3:41, 3:49, 3:53, 4:04, 3:41 – 10km w 37:44, czyli według założeń. Na 6 kilometrze skręcamy i zaczynają się podbiegi. Widzę, że grupa przede mną osłabła i postanawiam trochę przyspieszyć. Delikatnie się rozpędzam i doganiam ją bez problemu. Wskakuję za plecy zawodników i chronię się przed wiatrem. Na 9 kilometrze mamy stromy podbieg, jakieś 400 metrów pod górę, później agrafka i tą samą trasą w dół. Na agrafce Ukrainiec zabiega mi drogę, co trochę wybija mnie z rytmu. Nie wiem, po co to było, ale nie zastanawiam się nad tym. Z racji, że dołączyłem do grupy chcę pomóc. Wysuwam się na przód i dyktuję tempo. Pomagam. Doganiamy kolejnego Ukraińca, ale u nich pomocy nie uświadczysz. Razem z jednym zawodnikiem przez kolejne kilometry biegniemy na czele 7-osobowej grupy, kolejne osoby dołączają do nas.

Kolejne kilometry: 3:51, 3:55, 3:50, 3:54, 4:07 – 15 km w 57:24. Myślę sobie: „Kurczę, gdzie te górki? Nie ma i nie ma”, choć cały czas czuć, że trasa się wznosi. Okazało się, że najgorsze było dopiero przed nami. Na 14 kilometrze skręcamy w Tyliczu i dociera do mnie, że czegoś takiego nie widziałem nawet w snach. Widzę ścianę. Zbieram myśli i mówię sobie: „Nie patrz w górę, tylko przebieraj nogami”. Przechodzę na koniec grupy i biegnę. Staram się dotrzymać tempa. Udaje mi się to na szczęście bez problemu.

polmaraton-krynica

Chcesz biegać ze Ślęzakiem napisz.

Biegniemy dalej: 4:04, 4:35, 3:47, 3:07, 3:20 – 20 km w 1:16:19. Jest naprawdę ciężko. 15 i 16 kilometr to jakaś masakra. Muszę cały czas patrzeć pod nogi, żeby się nie dołować tym, co  widzę przed sobą. Moi towarzysze też mają coraz mniej sił. Jestem już teraz na czele stawki, bo nie dają rady trzymać nawet tak wolnego tempa. Staram się nie myśleć, co jeszcze przed nami. Jest lekki zbieg, ale wiem, że podbiegi ciągną się aż do końca 17 kilometra. Udało się, wbiegamy i to na szczęście koniec cierpienia. Można pędzić w dół. Puszczam luźno nogi, dzięki temu mam tak szybki kilometr. Mijam wszystkich i biegnę z przodu grupy. Nagle zaczynają wyprzedzać Ukraińcy. Nie wiem, skąd mają siły, ale odjeżdżają mi bardzo szybko. Staram się trzymać grupy, ale odczuwam już zmęczenie po wczorajszej dysze i dzisiejszych 19 kilometrach.

Dobieg do mety: 3:23 – 21 kilometr i ruszam sprintem. Ostatecznie finiszuję ostatni z naszej grupy. Nie mam już siły na nic więcej. Czas na mecie 1:20:45. Cieszę się, bo udało się na naprawdę ciężkiej trasie zrobić fajny trening, który wyszedł mi naprawdę na luzie. Nie musiałem się spinać ani nastawiać na wynik, tylko delikatnie i komfortowo przebiegłem cały dystans. Nie ukrywam, że miałem delikatne kryzysy, które wynikały ze zmęczenia. Był to w końcu mój trzeci bieg w ten weekend. Poza tym w sobotę naprawdę się zmęczyłem. Niemniej jednak był to dla mnie fajny trening.

Podsumowanie

Wpadłem na metę i od razu zacząłem szukać Klaudii. Usłyszałem jej głos i od razu ucałowałem ją ze szczęścia. Klaudia dała mi ciepłe rzeczy, bo czułem już delikatny chłód na karku. Jeszcze tylko 2 kilometry truchtu i wróciliśmy do hotelu. Nie było już na co czekać, można było się umyć i wracać powoli do Wrocławia. Na koniec należą się ogromne brawa dla organizatorów Festiwalu Biegowego. Waszą pracę naprawdę powinni docenić wszyscy. Na pewno jest sporo rzeczy do poprawy, ale przy takiej liczbie biegów trud, który wkładacie w ich organizację jest naprawdę ogromny. A Wy, drodzy czytelnicy, jeśli mieliście zamiar jechać do Krynicy, a jeszcze się Wam to nie udało to szczerze zachęcam. Zdecydowanie warto wziąć udział w największej imprezie w naszym kraju.

Przeczytaj także:

Dzień bez treningu

2 miejsce w Ząbkowicach Śląskich 

Buty do biegania na Jesień

Ile zarabiają Kenijczycy

Foto: maratonypolskie.pl